Producenci samochodów stawiają miłośników dobrego nagłośnienia pod ścianą. Coraz perfidniej ograniczają możliwości wymiany firmowego audio. Za dobre zestawy wymagają słonych dopłat w salonach: nawet powyżej 10 tys. zł. Kto zaś nie chce zapłacić, otrzymuje radioodbiornik słabej jakości i równie kiepskie głośniki. Taki komplet gra ledwie satysfakcjonująco, a – co najgorsze – trudno go wymienić na lepszy system.
Obecnie liderem w tworzeniu barier do wymiany sprzętu jest grupa VW. Wraz z nową generacją urządzeń montowanych w Skodach, Seatach i VW pod nazwami Bolero, Amundsen, Composition, Discover i Media System wprowadzono sprytne rozwiązanie: odseparowaną konstrukcję. To, co kierowca widzi na desce rozdzielczej, to zaledwie ekran z kompletem przycisków.
Urządzenie ma niewielką głębokość montażu, co oznacza, że po jego demontażu nie można zmieścić tradycyjnej stacji multimedialnej czy zwykłego radioodtwarzacza płyt CD. Czytnik płyt w firmowym zestawie jest zwykle chowany w schowku przed pasażerem, a tam trudno instalować tradycyjny radioodtwarzacz.
Pomysł, wdrożony w grupie VW, znalazł naśladowców. Continental Automotive, który jest jednym z głównych dostawców elektroniki dla producentów aut na całym świecie, pokazał nową generację sprzętu infotainment.
Tak jak w grupie VW, jednostka główna ma niewielką głębokość montażową. Konstrukcja zawiera ekran dotykowy oraz niewielką płytkę, na której w jednym chipsecie zintegrowano większość funkcji. Nowe radio, podobnie jak nowoczesne telewizory, będzie można wygodnie programować na etapie montażu w fabryce: zależnie od wersji kierowca będzie miał do dyspozycji tylko mocno ograniczony pakiet funkcji albo w pełni rozbudowany system.
Możliwość programowania funkcjonalności sprzętu oznacza furtkę, z której zapewne chętnie skorzystają amatorzy informatycy. Niewykluczone, że w najbliższej przyszłości nabywcy nowych aut będą chętniej odwiedzali nieautoryzowane warsztaty; wgrają nie tylko oprogramowanie zwiększające moc silnika, lecz także wzbogacające funkcjonalność zestawu audio.
Oczywiście, będzie to obarczone sporym ryzykiem. Naprawa może być bardzo trudna w przypadku uszkodzenia urządzenia (np. chipsetu) podczas błędnej instalacji oprogramowania. Nowa generacja urządzeń elektronicznych jest projektowana tak, by wymiana podzespołów była maksymalnie utrudniona. Płytki z komponentami elektronicznymi zatapiane są w specjalnym żelu, który po zastygnięciu chroni przed utlenianiem połączenia – tak samo jak w przypadku sterowników jednostek napędowych. A jednocześnie zazwyczaj wyklucza opłacalność naprawy.
Oczywiście, natura nie znosi próżni i – co szczególnie widać na rynku amerykańskim – firmy car audio dostosowują swój sprzęt do nowych samochodów.
Niewykluczone zatem, że w niezbyt odległej przyszłości coraz trudniej będzie kupić zwykłe uniwersalne radio samochodowe. W jego miejsce pojawią się urządzenia specjalnie dopasowane do popularnych aut. Ciekawe, co wówczas wymyślą koncerny motoryzacyjne, by wyeliminować konkurencję ze strony branży car audio?